Recenze


 

POMALU, A JESZCZE RAZ!

TEATR ROZRYWKI – CHORZÓW

„Pomalu, a jeszcze raz“ – komedia z morałem w Teatrze Rozrywki w Chorzowie
Jeśli chcecie przeżyć 2 godziny śmiechu do łez koniecznie musicie się wybrać do Teatru Rozrywki w Chorzowie na spektakl pt: „Pomalu, a jeszcze raz”.
Scenariusz jest prosty. W czasie prób do premiery umiera jeden z aktorów. Pozostała trójka pilnie poszukuje kogoś, kto go zastąpi. I zaczyna się zabawa. Aktorzy, którzy grają samych siebie dzwonią do swoich kolegów z teatru z propozycją zastąpienia zmarłego kolegi. Chociaż nie padają żadne nazwiska to bywalcy Teatru Rozrywki bez trudu rozpoznają, z kim aktorzy rozmawiają.

Niestety żaden z aktorów nie może zagrać, ponieważ mają inne, dużo lepiej płatne zajęcia np. organizowanie kuligów. Gdy wydaje się, że premiery nie będzie Marynia przypomina sobie o swoim przyjacielu Słowaku mieszkającym w Pradze. Robert, jej mąż jest nastawiony do tego pomysłu sceptycznie, ale widząc, że jest to jedyna szansa ulega i Marynia dzwoni do Igora.

Nagłe przybycie Igora stawia próby na głowie. Nieporozumienia językowe, alkohol, namiętność, zazdrość to zaczyna dominować i utrudniać przygotowania do spektaklu, którego premiera zbliża się dużymi krokami. Przed premierą Marynia oświadcza Robertowi, że odchodzi z Igorem, czym wprawia w zaskoczenie nie tylko Roberta, ale też Igora. Wydaje się, że wszystko skończone, ale nie. I tutaj pojawia się prawdziwy, poważny przekaz tego jakby nie było komediowego przedstawienia – najważniejszy jest teatr! I mimo nieporozumień aktorzy zgodnie wychodzą na scenę i brawurowo wykonują piosenkę „Tanie dranie“. Taka w dużym skrócie jest fabuła tego spektaklu.

Sztuka „Pomalu, a jeszcze raz“ została napisana specjalnie dla Marii Meyer, Elżbiety Okupskiej i Roberta Talarczyka przez Igora Sebo. Aktorzy grają samych siebie i daje to naprawdę niesamowity efekt. Oglądając spektakl miałam wrażenie, że zupełnie przypadkiem znalazłam się na prawdziwej próbie i mam okazję zobaczyć to, co normalnie widzę już dopracowane do perfekcji na premierze. Może te próby są trochę przerysowane, ale na pewno w jakiejś części wygląda to właśnie tak. Nawet ciężko powiedzieć, że aktorzy zagrali, bo oni chyba w dużej części byli sobą i wyglądało, że bawią się równie dobrze jak publiczność. A publiczność przestawała się śmiać tylko podczas piosenek, które dzięki mądrym i refleksyjnym tekstom autorstwa Roberta Talarczyka były naprawdę klimatycznymi przerywnikami pozwalającymi trochę odpocząć od śmiechu i odnaleźć w przedstawieniu głębszy sens.

„Więc nie myśl o jutrze, gdy aktor znów gra“ te słowa wyśpiewane przez Elżbietę Okupską rewelacyjnie oddają magię teatru, którą odczuwają wszyscy jego miłośnicy. Wychodząc z Małej Sceny Teatru Rozrywki po obejrzeniu „Pomalu, a jeszcze raz“ oprócz świetnego humoru, w który przedstawienie niewątpliwie wprowadza wiedziałam, że otrzymałam także niezwykłą lekcję o teatrze i aktorze.

Dla aktora przez wielkie A to teatr i widz powinni być najważniejsi i pomimo kłopotów osobistych czy nieporozumień i konfliktów w dzień premiery musi wyjść na scenę i zagrać całym swoim wnętrzem…Dla widza, dla sztuki, dla siebie.

RECENZE POMALU A JESZCZE RAZ …….

Tetar Capitol Warszawa

“Pomalu…“, czyli antykryzysowy śmiech “na Capitolu“ “Pomalu, a jeszcze raz! w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Capitol w Warszawie. Pisze Krzysztof Rozner w portalu Kulturalna Warszawa.
«Pozazdrościłem wicepremierowi Pawlakowi mnogości jego recept na walkę z zaimportowanym zza wielkiej wody kryzysem. Nie wiem, jakie radykalne kroki podejmie w rozwiązywaniu gospodarczego krachu prezydent Obama i Kongres Stanów Zjednoczonych, z siedzibą w Capitolu. Dla współobywateli naszej RP mam swoją skromną receptę, by borykanie się z kryzysowym widmem rozpoczęli od profilaktycznej śmiechoterapii. I – pozostawiwszy Capitol waszyngtoński opiece opatrzności – udali się do warszawskiego Capitolu przy Marszałkowski¬ej 115.
Trafiamy tam, mówiąc bez ogródek, na sytuację naprawdę kryzysową. Niby, nie ma się z czego śmiać… Czwórka aktorów ma ostatnie przedpremierowe próby. Podczas jednej z nich artyście, będącemu zarazem reżyserem, definitywnie wysiada serducho i delikwent przechodzi nagle na drugą stronę tęczy. Zgroza. Hania, Olga i Robert są w kropce. Mają unijną dotację na czterosobowy spektakl (prawie dopięty), a nie mogą w żaden sposób znaleźć – wśród plejady polskiego aktorstwa – natychmiastowego dublera. Telefonują, przepytują, kombinują. Bez rezultatu. Marek nie może, bo nagrywa orędzie dla banku. Borys nie może, bo zajęty bardzo. Emilian nie może, bo właśnie robi kurs na operatora koparki, by dać sobie radę z prywatnym przedsięwzięciem (“Kamień… na kamieniu…“ czy coś w tym rodzaju). Piotrek nie może, bo zaproponowano mu rolę we włoskim serialu. Jaką? – No teraz to już chyba tylko Pana Boga! I w ogóle między Bałtykiem, Tatrami, Odrą i Bugiem nie ma już nikogo, kto mógłby (chciałby?) z nimi zagrać. Związane z przygotowaniem premiery ich perypetie są przedmiotem komedii (z piosenkami) Igora Šebo “Pomalu, a jeszcze raz“, demonstrowanej na deskach Teatru Capitol.
“Jeszcze tak nie było, żeby jakkolwiek nie było…“ – powiadał dobry wojak Szwejk. Ostatnią deską ratunku dla trójcy nieszczęśników okazuje się Czech, a właściwie mieszkający w Pradze Słowak, którego Olga poznała kiedyś, debiutując na Festiwalu Opolskim. Olga dzwoni, Igor (bo tak mu na imię) obiecuje, że przyjedzie. Wsiada w swoją Škodę 1200 i stawia się u progu Teatru “Tanie Dranie“ (!), gdyż tak zwie się czteroosobowa (ponownie) trupa. “Co to się działo, co się działo!..“ – śpiewał jeszcze przed Okrągłym Stołem Wojtek Młynarski. W “Pomalu, a jeszcze raz“ dzieje się przede wszystkim szybko, bo czas nagli. Igor, pełen talentów i chęci, po polsku piąte przez dziesiąte rozumie, ale nie mówi nic. Albo prawie nic. Ale co to za przeszkoda? – Sadities′ – próbuje (w powszechnie używanej kiedyś w całym obszarze państw RWPG ruszczyźnie) nawiązać kontakt Haneczka. – Dama prva! – kurtuazyjnie w mowie ojczystej Słowian znad Wełtawy odpowiada Igor. A dalej już poszłooo… Polacy dogadują się ze Słowakiem werbalnie i pozawerbalnie, obnażając przy okazji całe bogactwo różnic słowiańskich, bądź co bądź, języków. Ubawu przy tym, na każdym kroku, co niemiara. Razem z aktorami publika poznaje leksykalne sekrety terminologii rozmaitej – od frapującej sfery obcowania płci obojga po obszary okołopromilowe i wysokoprocentowe itd., itp. Prowadzi to do obustronnej, zgodnej w wymowie, niewybrednej, za to szczerości pełnej konstatacji: “Ale macie porąbany język!“. Czy ktoś z Państwa wie np., co w “narzeczu“ naszych południowych sąsiadów oznacza “mieć napad!“, nie wspominając już o wielu barwnych fonicznie i znaczeniowo innych przykładach? – Ano! – Przechodzimy, przy okazji “Pomalu…“ Wesoły kurs Przydatnej Czeszczyzny (WkPCz), a jeśli ktoś czegoś nie chwyci w lot, przewiduje się możliwość powtórki – “pomalu, a jeszcze raz“…
“Pomalu…“ to na poły teatr-story śpiewane. Wielce zgrabne (osobne brawa!) teksty piosenek napisał Robert Talarczyk (sceniczny Robert, równocześnie reżyser spektaklu), dysponujący ciepłym barytonem, nadto interpretujący własne teksty (“Gdy w twoje oko spoglądam nocą…“, a zwłaszcza traktujących o aktorskim wnętrzu “Komediantów“) z dużą wokalną kulturą. Autorem równie zgrabnej stylistycznie muzyki jest Jiri Toufar. Olga – Olga Bończyk głos ma nośny, ale interpretacyjnie i aktorsko raczej nie zachwyca. Momentami sprawia wrażenie nakręconej laleczki Barbie. (“Na scenie potrzebna jest dusza“ – taka kwestia pada podczas spektaklu). Tymczasem jej “Ščastny den′“ jest zaledwie letnią (w temperaturze uczuć) opowieścią o tęsknocie, z czego partnerujący artystce Igor Šebo (Igor) robi, przy minimalnych środkach, głosowo i scenicznie całą dramatyczną opowiastkę. Šebo generalnie odnajduje się na warszawskiej scenie znakomicie. Wkracza na nią jakby w biegu i takie tempo oraz formę zachowuje do końca. Ma niebywałe, co widać, ucho na każdy humorystyczny drobiazg, umiejętnie korzysta z niuansów tekstu i uwarunkowań scenicznej przestrzeni. A najważniejsze – jest naturalny, co wyraźnie procentuje.
Hanna Śleszyńska przechodzi w “Pomalu…“ samą siebie. Czegokolwiek się dotknie – błyszczy, cokolwiek zaśpiewa – dźwięczy dźwięcznie i wdzięcznie. Czy to, kiedy uczy Igora tańczyć (“Choreografia to moja pasja, z Fredem Astaire′m tańczyć bolero i Ginger stać się przez parę dni…“), czy to w przedfinałowym songu “Teatr jest lustrem“ (za który należałoby ją okrzyknąć nadwiślańską Lizą Minelli; Liza zaś niechże pozostałaby sobie hollywoodzką Hanną Śleszyńską). Co tam jakaś złota palemka z Cannes! Wyzłoconą palmę z ronda de Gaulle′a przyznałbym pani Haneczce za, wykonywaną w duecie z Olgą Bończyk, parodię operowego numeru (z paprykarzem szczecińskim w tle), oscylującą stylistycznie między “Strasznym dworem“ (cóż za pełen głębi vocal!) a “Madamą Butterfly“ . A za pełne tragizmu harakiri (za pomocą widelca) wręczyłbym złotego Oskara i Fryderyka jednocześnie.
“Współczesny humor to czasami skrywana rozpacz“ – odnotował Bertrand Russel. Do rozpaczy nam jeszcze dalej niż daleko, na rzekomy czy w pełni realny kryzys mamy, jak wspominałem, recepty rodzimych polityków, ale i swoje, w tym i te – ze wskazaniem na śmiechoterapię. Na warszawskim Capitolu śmiech jest zaraźliwy, w postępie geometrycznym ogarnia widzów od pierwszego rzędu po ostatni. “Pomalu, a jeszcze raz“ – w gruncie rzeczy rodzaj teatralnego “bawidełka“ – dowodnie uzmysławia, że gdzie jak gdzie, ale w teatrze wszystko jest możliwe. Nie ma sytuacji bez wyjścia, rzeczywistość zda się ułudą, ułuda staje się rzeczywistością.
“Bo teatr jest lustrem/ W nim przegląda się świat/ Więc nie myśl o jutrze/ Kiedy aktor dziś gra Starą baśń o miłości Lub zdradzie czy łzach/ Zamknij oczy na chwilę/ I marz…/ Bo teatr jest życiem/ Wszystko wokół to sen/ Więc trwaj w tym zachwycie/ Zagraj w jednej ze scen/ Możesz przecież być królem/ U twych stóp cały świat/ Zamknij oczy na chwilę/ I marz…“
Chwilo, trwaj…»

Recenze Nuselský most

Igor Šebo přirovnává Nuselský most dennímu chlebu

Na jevišti dokáže s diváky tak trochu i laškovat. Písně v podstatě interpretuje pěvecky a herecky. Igor Šebo si tento svůj osobitý projev drží už od počátku dráhy. Na jeho interpretaci měly pravděpodobně vliv jeho herecké počátky v Prešovském divadle. Zkušenosti s mluveným slovem získával v rozhlase. Vystudoval vysokou školu v Bratislavě. Díky náhodě se setkal s Lubou Hermanovou. Přišla na jeho koncert a vzápětí mu nabídla spolupráci. Možnost účinkovat na jevišti s Miroslavem Horníčkem na sebe nedala dlouho čekat. Na první vystoupení s Mistrem v Plzni vzpomíná jako na léčbu šokem.

„S panem Horníčkem jsme se domluvili, že on bude zpovídat mě a já k tomu ještě zazpívám. Vlezl jsem na jeviště a ouha – pan Horníček povídá: Tak se ptej. Diváci se sice smáli, ale mně do zpěvu ani skoku nebylo. Každá minuta se táhla hodiny. Váha by ukazovala jejich hmotnost kolem tuny.“

V tomto roce vydal Igor Šebo další řadové album – Nuselský most. Zpívá písně Jiřího Toufara s texty Tomáše Rorečka. S tímto textařem se poprvé setkal při křtu svého debutového alba v roce 1993 v Divadle Na zábradlí. Pak se dlouho dobu neviděli. „Dozrál čas a jeden text se mi velmi zalíbil. Přes elektronickou poštu se mi podařilo pana Rorečka sehnat,“ říká Igor Šebo a dodává: „Ovšem bylo by potřeba vymyslet nové texty. Přinesl mi dalších devadesát skladeb. Nakonec jich zbylo třicet. Tomáš dokáže textem přímo zamířit a střelit na branku. Používá jednoduchá slova, ale v takových souvislostech, že posluchač má pocit ironie a humoru. A to bylo velmi zajímavé.“
Dále prozradil, jak spolu všichni tři hledali společný klíč - zmapování vztahů mezi lidmi. Některá skladba je osobní, jiná o pocitech. K Nuselskému mostu nemá Igor Šebo daleko. Občas pod ním chodí. Vnímá ho v mlze, ve slunci. I tento most spojuje dvě strany, ale je též opředený smrtí…
„Původně se CD mělo jmenovat Vlci – Toufar, Roreček a Šebo. V každém textu se obraz vlka vyskytuje. Album by pak mohlo vyznít tvrdě, ale ono takové není. Pro mě tento most nepředstavuje smrt. Chleba je též nutný k životu a tím se také můžeš zadusit. Nuselský most je obrazně řečeno naším každodenním chlebem.“

Igor Šebo se osobně necítí být zpěvákem. Sám se do textování nepouští, spíš jen shromažďuje nápady. Mikrofon vnímá jako pracovní nástroj, ke kterému nemá žádný vztah. „Horší je to se zvukařem, ten je na konci té šňůry a může všechno zhatit.“
Dokáže diváka výrazně zaujmout. Skladbám nebo danému textu prý musí věřit. Upřesňuje, že při svých vystoupeních nikdy nezpívá jedno a to samé. Díky tomu snadno zdolává případnou únavu nebo splín. „Gró sice zůstává, ale měním sled písní. Pak to obyčejně dělám tak, že na začátek zařadím smutnější skladby k poslechu. Tím se uvolním.“
Některé písničky má na repertoáru i dvanáct let a přesto ho nenudí. „Obyčejně je vyřadím, když už cítím, že je to jen zpívání. Tedy když písnička ztratí duši. Nezajímá mě zboží na jednu sezónu.“

K některým se časem vrací. Při vystoupení si potřebuje nejen on ale i divák odpočinout. Někdy se posluchači dostanou do katarze. V sále je najednou ticho jako ve zpovědnici. „Když toto nastane, tak to vnímám. Obyčejně pak lidé málo tleskají, to je ten správný okamžik ponoru. Když jsem začínal, nedokázal jsem energetickou sílu dostatečně vychutnat. Dnes už vím, co s tím, a užívám si. V některých momentech jsem v průběhu večera strašně nahatý. Tato katarze nastává v různých okamžicích na jiných místech. Je to prostě osobní věc mezi mnou a divákem. V podstatě úplná detektivka, která mě baví,“ uzavírá Igor Šebo.

6.4.2004 Josef Meszáros

To je C´est la vie Igora Šeba

Pohyb, zpěv a iluze na malém nádraží – to je C´est la vie Igora Šeba

Představení C´est la vie, režírované Petrem Gáborem, je navýsost evropským kulturním počinem, a to každým detailem. Je to divadlo i koncert i kniha i život sám. Kabaret či šansonový recitál, jehož premiéra, spojená s křestem stejnojmenného CD, potěšila milovníky dobré pantomimy a šansonů v Redutě 22. dubna, překvapil jazykovou pestrostí. Jak Denisa Marková,tak neméně dobře pěvecky vybavený Igor Šebo předvedli spolu s herci (Zdeněk Tomeš, Lucie Julínková a Erik Demko), co si představují podpojmem "evropský kus". Zazpívali německy, anglicky, italsky, francouzsky, polsky, slovensky i česky, v maďarštině zazněl dokonce i pěvecky náročný hit z 20. let "Somorú vasarnap" ("Přesmutná neděle"), tolik milovaný spisovatelem Ludvíkem Vaculíkem. "Nešlo mi při výběru o typickou píseň toho kterého národa, o nějakého reprezentanta, ale vybral jsem vždy takovou, která svou zemi původu nějak přesahovala," říká tvůrce představení "C´est lavie" Igor Šebo. A tak se do výběru dostal třeba hit slavného polského kabaretu Piwnica pod baranami o sladké "Skrzypek Hercowicz", který je spojen jak s Ewou Demarczyk, tak Osipem Mandelštamem; proslulý song"Lily marlene" či "Parole". Však také místo, kde se děj odehrává - nádraží - je směsicí jazyků,počátků a konců, očekávání a loučení, ale i zklamání, smutku, tedy toho všeho, čím jsou šansony plné, čím tolik dojímají a proč je tolik lidí miluje. "Šanson, to je především způsob interpretace, ne jen sled tónů,obyčejné zpívání. Vždyť šanson může být třeba blues, vlastně cokoli, co je uvěřitelné a plné emocí," vysvětluje Igor Šebo, divadelní dramaturg,rozhlasový redaktor, moderátor, ale především zpěvák, který byl v minulosti jevištním partnerem Ljuby Hermanové a Miroslava Horníčka.Vydal čtyři sólová alba (poslední byl Nuselský most) a od dubna vystupuje v Redutě se svým vlastním recitálem (reprízy: 11. 5. a 17. 6.)
 

Pavla Foglová
MF DNES

Recenze CD Igor Šebo 2008

Igor propil gáži!

Zpěvák a divadelník IGOR ŠEBO v loňském roce vedle nastudování své hry Intercity stačil ještě nahrát nové album, které v lednu vyšlo u New Gate Records. Oficielní název tato novinka nemá, ale podle obrázku na titulní stránce obalu by se mohlo jmenovat Srdcová sedma. Najdeme tu 12 písní, z nichž Kdyby tu byla ženská od Jiřího Toufara a Pavla Cmírala se na závěr objevuje ještě jako bonus, kde doprovázející Jiří Toufar vyměnil klavír za syntezátor. Textařsky je na albu nejvíce zastoupen Pavel Cmíral, jsou tu ale také dva texty Jiřího Suchého (Propil jsem gáži, Blues na cestu poslední), zpívá se tu i francouzsky a zazní zde také polština. O to se postará Igorův "spolucestující z vlaku Intercity" – polský herec a režisér Robert Talarczyk, který je i spoluautorem textu obou písní, ve kterých zpívá. Vedle Písně pro Maryniu pocházející z hudební komedie, kterou Igor hraje s polskými kolegy v divadle v Chorzowě, to je i Suchého Černý nebožtík, kde se český text střídá s polským a Igorův tenor se výborně doplňuje s hlubším hlasem Robertovým. Polština se mísí i do Cmíralova českého textu písně Neodcházej, jejímž hudebním základem je samba brazilského skladatele A. C. Jobima.

Album začíná rozvernou Písní domovníka od dvojice R. Smetana – P. Cmíral, pak následuje tragikomická Kam čert nemůže, humor samozřejmě nepostrádají oba texty Jiřího Suchého, ale o zbývajících titulech lze s jistou dávkou zjednodušení hovořit jako o závažnějších. Mezi nimi určitě zaujmou Strážný anděl (J. Jirásek – P. Cmíral) a Večeře s Toufarovou hudbou a textem P. Žišky, který tu zajímavým způsobem zpracoval téma biblického příběhu Jidáše.

Jediným doprovodným nástrojem je – s výjimkou bonusu – pouze klavír Jiřího Toufara, čímž je položen důraz na vyznění textů a Igorův zpěv. Ten je jako vždy perfektní, ve výrazu vycházející z hereckých zkušeností, aniž by však sklouzával do jakéhokoli přehrávání a zbytečného dramatizování. Jeho předností je lehkost, uvolněnost a patřičný nadhled, který umožňuje případný patos některých textů dávkovat s velkou citlivostí.

Ivan Kott

S Igorem Šebem a Jiřím Toufarem do roku 2004

Igora Šeba jsem viděl naposledy vystupovat sMiroslavem Horníčkem a to už je dost dlouho. Už delší dobu jsem serozhodoval, že někdy, až to vyjde, zase musím. Jenže jako už několikrátmě Jonášklub předběhl a dodal mi program takříkajíc na klíč. Jediné, cose chtělo ode mne, bylo přijít.
Naplněným sálkem Vikadla zaznělo jako první Suchého "Nebuďte mě" a hnedna to "Propil jsem gáži", kterou jsem za posledních pětatřicet letslýchal jen z desek. Aha, řekl jsem si: chce se nám jako vyznavačům S +Š vlichotit. Pokračovala "Opilá balerina" a s Ljubou Hermanovou pevněspjatý "Smutný představení". Po tomto krátkém úvodu (možná to byly typísničky, které zpívá řadu let a bude zpívat - jako trvalou hodnotu -dál) přišly na řadu písně jiného ražení. (Sám si je nepíše, protože -dle vlastních slov - má štěstí na autory.) Jsou to převážně písničkytextaře Pavla Cmírala a pianisty Jiřího Toufara, který ho na koncertech(i na tom, o němž píši) doprovází. Něco jsou písničky, něco šansony(šanson je podle Šeba nejen text, ale i způsob zpívání) a snad i protoje zpěvák prezentován taky jako český Brel. Nemám tato srovnávání rád aprotože šanson je něco mezi nebem a zemí, výjimečné spojení textu,muziky a interpretace (I. Š.), může být, že stejná konstelace nastane vBelgii i v Česku. A kdybych já měl přirovnávat, tak bych měl na myslispíše Hanu Hegerovou. Ale možná je to jen stejným mateřským jazykem.
Po přestávce na chvíli "odložil" pianistu a za doprovodu kytar PeteraBindera ze záznamu zazpíval písničky z nového alba "Nuselský most".Tyhle písničky nejsou ale nové, protože Šebo vydává alba s prověřenýmia už zažitými písničkami, protože jak sám říká, rád nachází něco novéhov textu i když ho poslouchá poněkolikáté. Tak plynul příjemný večer vkomorním prostředí Vikadla, Vikadla, které Šebovým písním - šansonůmsvědčí. Na závěr jsme si vytleskali přídavky od zpěváka, který zpíváto, čemu věří a čemu jsme i my věřili a rozuměli.
Apropó přestávka:
Někteří jsme si připili na Nový rok klubovým šampaňským, někteří všakzůstali sedět a povídali si s přáteli na sucho, neboť jediná vadavečera byla přílišná těsnost prostoru, ve kterém cesta k baru proskleničku znamenala reprízu slavné scény z filmu Hej rup, ve které seSimonides Jana Wericha obrací na posteli.

Petr Vrba
časopis: JONÁŠ 2003/2004 6

Recenze Intercity

INTERCITY

Juraj a Grzegorz v jednom sedli przedziale

Na začiatku októbra minulého roku sa bielska železničná stanica PKP zmenila na divadelné javisko. Práve tu sa konala európska premiéra divadelnej hry Igora Šeba Intercity. Európska, pretože o niekoľko dní neskôr Intercity zahrali aj v Prahe a na Slovensku.

V tejto humoristickej poviedke o náhodnom stretnutí Poliaka a Slováka je zahrnutý hlbší metaforický význam. To stretnutie s dejinami dvoch susediacich a stále pre seba neznámych národov, s ich mentalitou, komplexami a vzájomnými predpojatosťami. V mnohých recenziách bolo opakované, že je to stretnutie dvoch stereotypov. Mne sa zdá, že nie, že je to ešte horšie, lebo stereotyp Slováka v poľskom spoločenskom povedomí neexistuje. S prekvapivou bezmyšlienkovitosťou – tak ako hrdina divadelnej hry Grzegorz – stále hádžeme do jedného vreca Slovákov s Čechmi a často sa ani nesnažíme, aby sme si všimli odlišnosť ich kultúry a jazyka. „Pepikov” protekčne zhovievavý názov južných susedov stále funguje v spoločenskom vedomí.

Vec nie je jednako v tom, aby sme sa len na jednej strane bili do pŕs. Poľsko a Poliaci sú tiež neznámi na Slovensku, jedná sa o to, aby sme povzbudzovali vzájomnú zvedavosť a ochotu poznať sa. Intercity je na to výborné, lebo v priebehu cesty v priestore, hrdinovia cestujú aj v čase. Sú to prepletené spomienky z ich detstva, ale zároveň odkazy na dejiny. Ako snímky vystrihnuté z filmových kroník sa ukazujú scény z posledných desaťročí.

Karolina Zięba sa vo svojej recenzii uverejnenej v „Nowej Sile Krytycznej” sa hneď pri premiére sťažovala na jazykovú bariéru, ktorá jej znemožnila úplne porozumieť slovenské texty. Ale práve o to sa jedná! Predsa nie je problém všetko preložiť. Ale to bolo zámerom autora a režiséra a dodatočnou úlohou tejto hry je, aby sa divák zapojil do intelektuálneho dobrodružstva na jazykovej úrovni. Predsa nie bez dôvodu sa Bratislavská univerzita volá univerzita Jana Amosa Komenského, tento významný pedagóg je autorom maximy: Učenie hrou.

Výbuchy smiechu, ktoré sa rozliehajú medzi publikom svedčia o tom, že diváci sa bavia výborne a o tom, že výuka má tiež svoj zmysel presviedča to, že Intercity je stále populárne a predstavované v rôznych mestách, kde divadlá bývajú veľmi z riedka, a tým spôsobom sa stáva jedným z najlepších exportných bielskych artiklov.

Dôležité je, že sotva dvaja herci a neveľká scénografia prajú tomu, že divadelná hra cestuje po rôznych európskych zákutiach od hlavných miest počinajúc a dedinách končiac. Je to dôležité, lebo má šancu dostať sa všade a ku každému, kto má záujem o svet a susedov.

Sám autor o vzniku divadelnej hry píše:

Pred niekoľkými rokmi som bol pozvaný na Festival šansónov do Chorvátska /Zagreb/, kde som sa zoznámil s dvoma dámami z Teatru Rozrywki z Chorzowa Elżbietou Okupskou a Mariou Meyer. Odvtedy som sa zamýšľal nad spoločným koncertom v Prahe. Tento sen sa stal skutočnosťou a to dokonca viackrát a neskôr som ja spieval v ich divadle na podujatí „Gala piosenki i muzikalu”. Neskôr opäť prišli na koncert do Prahy spoločne s riaditeľom D. Milkowskim a večer si pred koncertom pozreli moju monodrámu. Práve vtedy, po prvýkrát padol návrh - napíš „coś dla nas....” A tak sa aj stalo. Dámy si prizvali k spolupráci Roberta Talarczyka a Moju komédiu „Pomalu a jeszcze raz” odvtedy hráme v Rozrywce a nielen tam. Občas sa v živote herca alebo divadelníka stane, že stretne niekoho, s kým si rozumie, s kým je mu na scéne ešte lepšie ako dobre, a mne sa to stalo nielen s oboma dievčatami, ale predovšetkým s Robertom. A tak sme rozmýšľali nad tým, čo by sme tak mohli spolu urobiť. Tak vzniklo predstavenie Intercity. Dostali sme naň grant z Višegrádskeho fondu, hudbu zložil Čech Jiří Toufar, scénografiu vytvorila Maďarka Renata Balogh, napísal Slovák - ja, a režíroval Robert Talarczyk - Poliak. Tak som sa dostal do Bielska-Bialej, ktoré mi bolo veľmi sympatické, lebo v ňom nachádzam prvky starej Bratislavy, Brna, jedným slovom Rakúsko-Uhorskú monarchiu...

Myslím si, že u vás viac ľudí chodí do divadla ako u nás a že Poliaci sú dobrými divákmi. Možno nie tými najlepšími, lebo napríklad v Taliansku sú srdečnejší, v Nemecku sa chcú viac zabávať.... vy ste pozornejší, ale to sa mi páči. V divadle by to tak malo byť. Na scéne sa nič nedeje náhodou.

„Intercity” som napísal aj preto, lebo ma rozčuľovalo a stále rozčuľuje ako málo o sebe vieme. Máme spoločné korene, sme susedia a pritom vieme viac o USA než o susedoch. Veď je to hanba!!! To je pre mňa najdôležitejšie a ešte to, že aj vy aj my máme jednu zlú vlastnosť - hodnotíme ľudí podľa toho odkiaľ pochádzajú a nie podľa toho AKÍ sú. To je predsa dôležité! To, ako sa chovajú, akí sú jeden voči druhému, či ten druhý človek je dobrý, slušný,
alebo nie, to je dôležité!

Intercity malo premiéru v BB, potom sme ho hrali v Poľskom Tešíne, neskôr v Prahe, Klatovách, na Slovensku v Žiline a v Pezinku. Všade bolo „Intercity” prijaté veľmi pozitívne, čo nás veľmi potešilo. Myslím, že Poliaci, Češi aj Slováci pochopili o čo nám ide a pritom sa dobre zabávali, aj keď sme týmto trom národom trochu stupili na odtlak. Nie, nelíšime sa. Máme jeden genetický kód. To len tí, ktorí nerozmýšľajú, hádžu všetkých ľudí do jedného vreca. Všade sú ľudia dobrí, inteligentní, ale sú aj zlí a hlúpi.

Joanna Grzeszek

Juraj i Grzegorz w jednym siedli kupé

Początkiem października ubiegłego roku bielski dworzec PKP zamienił się scenę teatralną. To właśnie tutaj miała miejsce europejska premiera sztuki Igora Šebo Intercity. Europejska, bo po kilku dniach Intercity było grane także w Pradze i na Słowacji.

W tej pełnej humoru opowieści o przypadkowym spotkaniu Polaka i Słowaka zawarta została głębsza metaforyczna treść. To spotkanie z historią dwóch sąsiadujących ze sobą, a wciąż nieznanych sobie narodów, z ich mentalnością, kompleksami i wzajemnymi uprzedzeniami. W wielu recenzjach powtarzano, że to zetknięcie, zderzenie dwóch stereotypów. Chyba nie, chyba jest jeszcze gorzej, bo stereotyp Słowaka tak naprawdę w polskiej świadomości nie funkcjonuje. Z zadziwiającą bezmyślnością – podobnie jak bohater sztuki Grzegorz – wciąż wrzucamy Słowaków do jednego worka z Czechami i nie zadajemy sobie często trudu, żeby dostrzec odrębność ich kultury i języka. „Pepiki” protekcjonalnie pobłażliwe określenie sąsiadów zza południowej granicy wciąż jeszcze funkcjonuje w powszechnej świadomości.

Rzecz jednak nie w tym, abyśmy jednostronnie bili się w piersi, ze znajomością Polski i Polaków na Słowacji też bywa różnie, a raczej w tym, żeby rozbudzić w sobie chęć wzajemnego poznania. Intercity służy temu znakomicie, bo w trakcie podróży w przestrzeni, bohaterowie odbywają również podróż w czasie. To przeplatające się wspomnienia z ich dzieciństwa, ale również odwołania do historii. Jak klatki wycięte z kronik filmowych pojawiają się sceny z ostatnich dziesięcioleci.

Karolina Zięba w swojej recenzji zamieszczonej w „Nowej Sile Krytycznej” tuż po premierze narzekała na barierę językową, która nie pozwoliła jej w pełni zrozumieć kwestii wypowiadanych po słowacku. Ależ o to właśnie chodzi! Przecież można by wszystko przetłumaczyć, ale ten celowy ze strony autora i reżysera zabieg ma na celu wciągnięcie widza również w przygodę intelektualną na poziomie języka. Nie na darmo Bratysławski Uniwersytet nosi imię znakomitego pedagoga Jana Amosa Komenského, który jest autorem maksymy: Uczyć bawiąc.

Salwy śmiechu rozlegające się na widowni świadczą o tym, że publiczność bawi się świetnie, a że również nauka nie idzie w las przekonuje to, że Intercity stale cieszy się popularnością i zajeżdża w różne miejsce, gdzie teatry rzadko bywają, stając się jednym z najlepszych bielskich produktów eksportowych.

Warto zaznaczyć, że zaledwie dwuosobowa obsada i nie nazbyt rozbudowana scenografia sprzyjają temu, że spektakl wędruje po wszelkich europejskich zaułkach od stolic poczynając a na peryferiach kończąc. To ważne, bo ma szanse dotrzeć wszędzie, a więc do każdego, w kim jest ciekawość świata i sąsiadów.

Sam autor o inspiracji powstania sztuki pisze tak:

Przed kilkoma laty zostałem zaproszony na festiwal piosenki do Chorwacji, do Zagrzebia, i tam poznałem dwie damy z Teatru Rozrywki z Chorzowa: Elżbietę Okupską i Marię Mayer. Od tego czasu chciałem, abyśmy zagrali wspólny koncert w Pradze. Udało się to zrobić kilkakrotnie, a ja śpiewałem w ich teatrze na Gali Piosenki i muzikalu. Potem znowu one przyjechały wraz z dyrektorem Dariuszem Miłkowskim na koncert do Pragi, a wieczorem -przed koncertem - przyszli obejrzeć mój monodram. Wtedy właśnie pierwszy raz padły słowa: napisz coś dla nas... I tak się stało. Panie zaprosiły do współpracy Roberta Talarczyka i moją komedię Pomału, a jeszcze raz od tego czasu gramy w Rozrywce i nie tylko tam.

Czasem w życiu aktora, lub człowieka teatru, zdarza się, że spotka się z kimś, kto go rozumie, z kim na scenie jest mu lepiej niż dobrze, mnie coś takie przytrafiło się nie tylko z obiema dziewczynami, ale przede wszystkim z Robertem. Tak więc, zaczęliśmy rozmyślać, co zrobić razem. Właśnie w ten sposób powstało Intercity. Na nasz pomysł uzyskaliđmy grant z Funduszu Wyszehradzkiego, muzykę napisał Czech Jiří Toufar, scenografię przygotowała Węgierka Renata Balogh, tekst napisał Słowak


 

Joanna Grzeszek

„Intercity” Teatr Polski, Bielsko-Biała

Życie w Europie obwarowane jest stereotypami, które dotyczą innych mieszkańców naszego kontynentu. O ile na przykład Francuz nie ma nic przeciwko powszechnie panującej opinii, która stawia go na szczycie najlepszych kochanków, o tyle Polak wpada w furię, gdy słyszy, że jest pijakiem i złodziejem. Węgier zajada się gulaszem, Anglik jest mrukiem, Czech waży świetne piwo, a u Włocha zjesz kolację razem z jego mamą… Jak sięgnąć ponad stereotypy? W spektaklu „Intercity” za scenografię odpowiada Węgierka, za tekst Słowak mieszkający w Pradze, a za reżyserię Polak. Jeżeli do tej teatralnej wieży Babel dodamy czeską muzykę, powstanie dzieło, którego na pewno nie powinien przegapić ktoś, kto ma odwagę nazwać się Europejczykiem. W jednym z wywiadów autor sztuki powiedział, że w Czechach jest przysłowie: przez las nie widzimy drzewa. Ile jest w tym prawdy?

W pociągu Intercity relacji Warszawa – Praga znajdujemy się razem z Jurajem (Igor Šebo) i Grzegorzem (Robert Talarczyk). Pierwszy z nich, poza tym, że żyje w Pradze, zajmuje się sprowadzaniem używanych samochodów. Drugi okazuje się dyrektorem ogrodu zoologicznego, podróżującym do Pragi, aby spotkać się z nieznanym sobie ojcem. Zderzenie kultur następuje od razu, gdy Grzegorz dosiada się do przedziału Juraja. Kiedy Czech pragnie się zdrzemnąć, Polak męczy go opowieściami, słuchaniem radia, piwnymi podarkami, pytaniami i niekończącymi się zmianami pozycji (kto tego nie zna, kto kiedykolwiek korzystał z uroków PKP?). Niewzruszony początkowo południowy sąsiad, powoli daje się wciągnąć w tę pogawędkę na dwa języki. Panowie bawią się słowami, czasem też improwizują, co w lingwistycznym zderzeniu polsko-czeskim zawsze wywołuje salwy śmiechu. Poprzez niemal dziecinną licytację, co mają Polacy, a czego nie mają Czesi i odwrotnie, malują się nam portrety współczesnych Europejczyków, z jednej strony otwartych na świat, a z drugiej wciąż żyjących dawnymi waśniami czy utartymi opiniami. Wzajemne oskarżenia o to, kto był „kamarad” z Hitlerem lub o to, kto kogo zamykał w obozach koncentracyjnych, krzyżują się tu z tak uroczymi pytaniami, czy sąsiad ma u siebie w kraju brukselkę („taką małą kapustkę”), szczypiorek („do jajecznicy się dodaje”) albo świnki morskie. Jeśli do tego dołożymy wątpliwości Juraja, czy Mieszko I na pewno był czystej krwi Polakiem, uzyskamy mieszankę, przez którą można się śmiać się przez łzy lub – odwracając – płakać przez śmiech, płakać nad naszą niewiedzą, zacofaniem i ksenofobią. Genialnym pomysłem autorów było rozszczepienie akcji na dwa niezależne plany. Równolegle z podróżą naszych bohaterów, oglądamy krótkie scenki, wyimki z naszej wspólnej historii. Mamy więc spotkanie na moście granicznym w Cieszynie (dwie zabawne staruszki w chustach, rozmawiające o sztucznych choinkach, tanim alkoholu i brzydkich wyrazach), mamy słowackiego faszyzującego celnika, mamy bolesny opór rodziny, gdy żołnierz przyszedł przekazać pozdrowienia w czasie działań wojsk Układu Warszawskiego. Nie mogło też zabraknąć nauki pływania w gorących źródłach czy przybycia nieświadomej gwiazdy estrady do kraju ogarniętego szałem stanu wojennego. Ta z pozoru niewinna podróż prowadzi bohaterów do wykrzyczenia swoich pretensji: Juraj ma za złe odebrany niegdyś Spiż, a Grzegorz – że Praga podczas wojny nie została zniszczona tak, jak Warszawa. Jak wiadomo, z wrogiem najlepiej się pogodzić, znajdując nowego wspólnego pozornego wroga. Tutaj padło… na Rosjanina. Na tym polu najlepiej sprawdziły się wspomnienia sportowe: gest Kozakiewicza, wygrane mecze w hokeja (na zmianę „Czesi majstry, Słowacy majstry”) i piłkę nożną łączą panów w zgodzie i euforii. Powolne sączenie wódki zbliża ich do tego stopnia, że wspólnie uniemożliwiają obcym wtargnięcie do ich wesołego przedziału!

Czy z Polski będzie skansen? Czy Cyganie w Czechach lądują w obozach? Czym różni się Czech od Słowaka, a czym Polak od „Rusa”? Gdzie jest teatr, w którym grają same prostytutki? O tym wszystkim można dowiedzieć się ze sztuki Igora Šebo, reżysera, aktora i wokalisty. Spektakl wyreżyserował Ślązak z krwi i kości, Robert Talarczyk, twarz znana z chorzowskiego Teatru Rozrywki i katowickiego Korezu, od 2005 roku dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Nie jest to pierwsze spotkanie artystów na teatralnych deskach. Wcześniejsze „Pomalu, a jeszcze raz” zostało ciepło przyjęte nie tylko przez śląską publiczność. Dopracowane „Intercity” widzowie docenili zarówno w Polsce, jak i w Czechach i na Słowacji, a premiera na dworcu kolejowym, podróżne dźwięki, ascetyczna wręcz scenografia i polsko-słowacka wirtuozeria gry aktorów – te argumenty na pewno pozwolą pozostać sztuce w umysłach widzów na długo. Oglądana podróż pędzi torami stereotypów przez stacje wzajemnych rozczarowań, pretensji i małych sukcesów, aż do ostatniego peronu, na którym okazuje się, że Juraja i Grzegorza łączy więcej, niż myśleli…

Teatr może być nawet na dworcu Aleksandra Czapla-Oslislo

W Bielsku warto teraz wsiąść do pociągu byle jakiego i w towarzystwie Roberta Talarczyka i Igora Seby wyruszyć w świat spektaklu Intercity granego w... holu dworca PKP. Okazuje się, że bez wielkiej przestrzeni, efektów i kanonu literatury też można wzruszyć. Intercity to sentymentalna, pełna ciepła i napisana z poczuciem humoru sztuka. To także przykład na to, że teatr cudownie ma się na walizkach, z chwiejną, rozkładaną dekoracją i zaledwie kilkoma rekwizytami. Chwilami widz ma wrażenie, że to nie sztucznie zaaranżowana rozmowa między Polakiem a Słowakiem, a dialog najwierniej przepisany z podróży kolejowej, zasłyszany między Warszawą a Pragą.

(...) Co ciekawe, drugi w moim przeglądowym rankingu spektakl jest inscenizacyjnie równie malutki. To przywiezione z Bielska-Białej Intercity. Znów dwaj aktorzy i makieta przedziału kolejowego, którym jadą Słowak i Polak. Pięknie zagrane, przy bardzo przemyślnej, mobilnej scenografii. Tu jednak najważniejszy jest tekst zderzający stereotypy funkcjonujące wzajemnie w kontaktach polsko-słowackich. Pieprzem przedstawienia jest to, że w rolach występują autentyczny Polak i prawdziwy Słowak - Robert Talarczyk i Igor Sebo. (...) Teatrze, byle tak dalej, a będzie dobrze (fragment recenzji) Tadeusz Piersiak Gazeta Wyborcza - Częstochowa nr 229 online